Weekend w Rydze

Do Rygi wybraliśmy się w ramach środowej promocji lotu. Polecieliśmy w pewien zimowy weekend. Na tyle zimowy, że w Warszawie nie było ani grama śniegu. Byliśmy więc bardzo zdziwieni, gdy za oknem samolotu zauważyliśmy śnieg. Lecieliśmy tam z Łukaszem i Anią, ale dostałam zakaz rozmawiania z Anką o tym – wycieczka miała być niespodzianką. Zabiłabym za taką! ;-)

Pierwsze nasze wrażenie z przylotu? Drugi Wrocław!
Mieliśmy tam hotel w centrum z wygodnym dojazdem do lotniska, więc od razu ruszyliśmy w poszukiwaniu przystanku autobusowego. Po drodze kupiliśmy bilet w biletomacie i zahaczyliśmy o bankomat – nieco skonfundowani, bo okazało się, że nikt nie wie jakie pieniądze będziemy wypłacać i ile są warte. Przypomnieliśmy sobie później, że w Łotwie są łaty, ale w międzyczasie nasze pieniądze zyskały kilka synonimów typu levele (od skrótu LVL) i rupie łotewskie.

Ta ostatnia nazwa zdecydowanie wyparła prawdziwą, a wiązała się z przeczytanym przeze mnie na głos fragmentem książki Tomka Michniewicza („Samsara. Po drogach, których nie ma”), którą właśnie czytałam:

- Hello! Ty pytanie na móc odpowiedź z szacunek? – zapytał jakiś chłopak w czerwonej koszulce i okularach przeciwsłonecznych, rozdziawiając gębę w uśmiechu.
- Co?
- Ja angielski ty odpowiedź móc tobą z teraz, tak?
- Chłopie, daj mi spokój.
Nękacz złapał mnie za rękę i osadził w miejscu.
- Z szacunek dać pytanie odpowiedź ty?
- Dawaj to pytanie.
- Ja angielski słuchać ty bardzo dokładnie dać odpowiedź tak?
- No dawajżeż to pytanie,
- Nazwa kraju ty?
- Polska.
- Dolar polska co?
- Co?
- ja angielski słuchać ty bardzo dokładnie dać odpowiedź tak?
- No tak.
Chyba chce podszkolić język, pomyślałem. Daleką ma drogę przed sobą, ale dobra, niech będzie. Skupiłem się ostatkiem sił.
- Polska dolar rupia?
- Nie, my swoja waluta mieć. – zacząłem się powoli dostrajać.
- Ile rupii twoja waluta jeden?
- Chyba… dwadzieścia pięć rupii.
- Daj mi jeden polska dolar rupia.
O masz, zaczęło się.
- Nie.
- Dlaczego?
- Bo nie?
- Proszęproszęproszęproszę… Jeden dolar polska rupia.
- Nie, idź do pracy.
- Czemu?
- Jak to czemu?
- Proszęproszęproszęproszę… Jeden dolar polska rupia.
- Nie.
- Nie – powtórzył.
- To dobrze.
- Czemu nie? – atakował dalej.
- Bo nie i koniec. Marnujesz czas.
Jak strasznie to słońce praży, muszę się schować do cienia.
- Dobra, dobra, dobra – Nękacz nie dał za wygraną. – Ja angielski ty odpowiedź móc tobą z teraz, tak?
- Dawaj to pytanie, ale ostatnie.
- Daj mi jeden polska dolar rupia tak?
- Której części słowa „nie” nie rozumiesz?
- Nie rozumiem.
- Idź sobie
- Ja sprawdzić twoje kieszenie nie mieć przeciwko nic?
- Mieć przeciwko wszystko.
- Ja sprawdzić twoje kieszenie nie mieć przeciwko nic?
- Mieć przeciwko wszystko.
- Dlaczego mieć przeciwko ja sprawdzić twoje kieszenie?
Ręce mi opadły. Wskazałem na Adama.
- Idź do niego.
Wiedziałem, że Adam go po prostu zabije, i przynajmniej będę miał chwilę spokoju.

- Hello! Ty pytanie na móc odpowiedź z szacunek? – usłyszałem, jak Nękacz otworzył dialog kawałek dalej, kierując pytanie do Adama. Usłyszał coś w odpowiedzi, drgnął i szybko się odsunął.

Oparłem się o ścianę sklepu. Nękacz przypuścił drugi nalot, kierując się w moją stronę. Otworzył usta, żeby znowu coś powiedzieć.
- Idź stąd.
- Ja angielski słuchać ty bardzo dokładnie dać odpowiedź tak?
- Daj mi spokój. Nic nie dostaniesz.
- Proszęproszęproszęproszę… Jeden dolar polska rupia…
Odwróciłem wzrok i zacząłem go ignorować. Jeszcze coś mówił, nawet długo, ale w końcu odpuścił.

Tak więc pojechaliśmy do centrum Rygi autobusem w cenie – zdaje się – 1 rupii łotewskiej. Wysiedliśmy w samym centrum, tuż obok wielkiego centrum z dworcem kolejowym, kinem i przejściem podziemnym. Hotel był po drugiej stronie ulicy. Poszliśmy zanieść rzeczy a następnie ruszyliśmy na spacer po starówce, która miała być tuż obok – za hotelem. Starówkę przez przypadek udało nam się ominąć, za to doszliśmy na jakąś górkę za którą stał pomnik na szybko oceniony przez nas jako Statua Wolności – nie pomyliliśmy się, bo to był Brivibas piemineklis czyli właśnie pomnik wolności! Wysoki na prawie 30 metrów pomnik kobiety trzymającej w górze 3 gwiazdy ma upamiętniać Łotewską wojnę o niepodległość. Na okrągłym podeście były poukładane kwiaty. Obok niego zegar Laima – jak się dowiedzieliśmy później zegar istnieje od 1924 roku, a dwa lata później powstała na nim reklama łotewskiej firmy produkującej słodycze (Laima) … czyli taki nasz Wedel :)

img_1429 img_1394

W drodze powrotnej nie obyło się bez odwiedzenia iSpota („ciekawe co tu mają”) i McDonaldsa („ciekawe jakie kanapki tu mają”). Zdecydowaliśmy się jednak znaleźć jakąś bardziej przyzwoitą restaurację i zjedliśmy tam same pyszne rzeczy – między innymi pyszny krem z brokułów z serkiem. No i oczywiście lokalne piwo.

img_1391

Po obiedzie wyruszyliśmy nad rzekę – Dźwinę. To właśnie widok tych mostów przywiódł nam skojarzenia z Wrocławiem. Był też dziwny, duży pomnik jakiegoś gościa w akwarium z dzieckiem na ramieniu. To święty Krzysztof (Lielais Kristaps). Piętnastowieczna legenda opowiada bardzo dużym człowieku, który zarabiał na życie przenosząc ludzi przez rzekę na plecach, w miejscu, w którym teraz zbudowana jest Ryga. Którejś nocy usłyszał płacz dziecka, więc pobiegł, podniósł je i zaczął przenosić na drugą stronę rzeki do chaty. Czuł jednak, że dziecko staje się z każdym krokiem coraz cięższe i w końcu ostatnim tchem udało mu się donieść dziecko na drugi brzeg. I to było dzieciątko Jezus dźwigające grzechy całego świata. TADAAAAAAAAA. :)

Położył dziecko przed kominkiem w swojej chacie i opadł z sił, zasypiając. Rano, gdy się obudził, dziecka już nie było. Zamiast niego był kufer pełen złota. Ponieważ Krzysztof był skromnym człowiekiem, nie wydał nawet centyma (rupii). Oddał pieniądze na budowę Rygi.

img_1399

Byliśmy już trochę przemarznięci od tego spacerowania, więc postanowiliśmy wsiąść w pierwszy lepszy autobus i zobaczyć gdzie nas poprowadzi. W ten sposób mieliśmy nocną objazdówkę po Rydze. W powrotnej zatrzymaliśmy się w jakimś supermarkecie a’la nasza biedronka. Byliśmy zachwyceni faktem, że większość rzeczy tutaj jest importowana z Polski – mieliśmy wrażenie, że jest tutaj więcej polskich produktów niż w Polsce :) Po wybraniu całkiem sporego asortymentu (w tym zestawów drinkowych), udaliśmy się do kasy, gdzie posłuchaliśmy zbulwersowanej kasjerki, której nie rozumieliśmy, ale z jakiegoś powodu była bardzo zła.

Gdy wróciliśmy do hotelu zjedliśmy kolację i udaliśmy się wszyscy „na pięterko” – całą noc upajając się alkoholem i oglądając matura to bzdura (wówczas hit) oraz robiąc sobie testy wiedzy z wszelkich możliwych dziedzin – sprawdzając kto kogo na czym zagnie. :)

Poranek był dla nas ciężki, dlatego postanowiliśmy się wyspać, w przeciwieństwie do Ani i Łukasza, którzy nałapali jakichś ulotek co warto zwiedzić i zrobili sensowny plan wycieczki.

Zadzwoniliśmy do nich później i spotkaliśmy się na starówce w Cafe Mojo (przy skrzyżowaniu Pils Iela i Polu Gate). Gdy tylko tam weszliśmy miałam wrażenie, że wchodzę do warszawskich(praskich) Oparów Absurdu – wystrój był podobną mieszanką wszystkich „babcinych” mebli. Na czarno-białym telewizorze (nie dam głowy, ale pewnie Rubin) leciał Wilk i Zając :)

img_1384

Przy pysznej kawce spytaliśmy co straciliśmy i po czym ruszyliśmy na dalsze zwiedzanie – niestety wszystko było już pozamykane, więc oglądaliśmy to z zewnątrz. Teraz trafiliśmy na prawdziwą starówkę i była rzeczywiście ładna. W jednej z uliczek natrafiliśmy na sklep średniowieczny, ale w środku świecił raczej pustkami. Później zrobiliśmy jeszcze kilka kilometrów starając się uchwycić najważniejsze punkty Rygi, głównie jakieś kościoły o których wiedzieliśmy tylko tyle, że są zaznaczone na mapie wartych zobaczenia. Wśród ciekawostek – próbowaliśmy rozszyfrować kwadraty na ulotce hotelowej restauracji, a rozwiązanie pojawiło się na jednych drzwiach po drodze – sposób w Łotwie na oznaczanie godzin otwarcia – bardzo mi się podobał (u nich standard).

img_1435

Zaszliśmy tak daleko, że wrócić postanowiliśmy trolejbusem. Odwieczny problem kupowania biletów autobusowych – Kiosk był zamknięty przez kilkanaście minut i już myśleliśmy, że pojedziemy na „gapę”, ale jakaś Polka, która tam mieszka podsłuchała naszą rozmowę i zaczęliśmy wymieniać z nią uprzejmości. Tłumaczyła nam też system komunikacji autobusowej. W tym czasie kiosk został ponownie otwarty a my zakupiliśmy bilety – do każdego biletu był oddzielny rachunek, a bilety były kartonikowe, ale doładowywał je kasjer. Tutaj też padały dziwne pytania w stylu, czy chcemy mieć te 4 bilety na jednym czy na 4 biletach, ale nie wiedzieliśmy jak na to odpowiedzieć, więc na wszelki wypadek kupowaliśmy oddzielnie.

Na starówce poszliśmy do restauracji stylizowanej na średniowieczną (co oni mają z tym średniowieczem?). Wchodziło się do tam do jednej z kamienic do podziemi i było tam super – dania typu królik czy kaczka, do tego…

- colę?
- jesteśmy w średniowieczu… nie ma czegoś takiego jak cola. – odpowiedź kelnera jakby chciał dodać „cholerni ignoranci” :) – mus to mus – wzięliśmy piwo.

img_1453

Wybór okazał się wielce trafiony. Do tego muzyka średniowieczna na żywo i cały ten wystrój chleb podany w lnianym woreczku, herby powieszone na „surowych” murach, wszędzie tylko pochodnie (bez żarówek), kominek, drewniane stoły i kelnerzy/kelnerki ubrani w średniowiecznym stylu – czuliśmy się tam naprawdę przeniesieni w czasie.

Wychodząc natrafiliśmy na dziwny pomnik – wyglądał trochę jak z bajki o trzech świnkach albo folwark zwierzęcy. W rzeczywistości to muzycy z Bremy i oczywiście pocierając nos osłów spełni się Twoje życzenie. Aaaaaaaaaale pocieranie czterech nosków ma przynieść najlepsze efekty – dlatego wszystkie cztery noski są lśniące, czego na tej ciemnej fotce zupełnie nie widać :)

img_1461

Po powrocie do hotelu była powtórka z rozrywki, ale znacznie krócej, bo następnego dnia mieliśmy przecież wylot. Ania i Łukasz rano odsypiali, a my z Pawłem postanowiliśmy nadrobić zaległości udając się na kolejny, krótki spacer. Przeszliśmy na drugą stronę ulicy. Między dworcem kolejowym i autobusowym był ogromny targ – na zewnątrz głównie owoce, oraz cztery duże hale, gdzie sprzedawano wszystko. Wśród owoców zdecydowanie królowały przeogromne granaty, które postanowiliśmy kupić. Szliśmy w stronę Ryskiej wersji PKiN – Wieżowiec Akademii Nauk Łotwy, kolejny wspaniały dar Stalina, trochę niższy i szerszy niż ten warszawski.

img_1471

Obok było raczej spokojnie – drewniane domki, stare rudery – ewidentnie Łotysze nie traktują stalinowskiego prezentu jako centrum wszechświata ;-)

Wróciliśmy do hotelu, wzięliśmy swoje rzeczy i ruszyliśmy. Lot był po 14, a nam się kończyła doba hotelowa o 12, więc i tak nic tam po nas…
- W tamtą stronę na lotnisku widziałem, że jest jakaś wystawa i prezentują co warto zobaczyć w Rydze! Możemy to iść zobaczyć.

No możemy – kilka plakatów było na lotnisku, ale nigdzie nie było wystawy. Poszliśmy więc do informacji
- Przepraszam, ta wystawa to gdzie?
- W centrum
- W centrum? Miałam na myśli tutaj…
- Tu? Tutaj nie ma żadnej wystawy, to jest lotnisko. – wypowiedziane tonem „czy Ty wiesz kobieto gdzie jesteś?”. Na bank mają nas za kompletnych idiotów, szkoda sobie zawracać głowę. Postanowiliśmy coś zjeść. Znaleźliśmy reklamę Hard Rock Cafe, ale poza wszystkim, co sugerowało, że znajdziemy ich na lotnisku był też maleńki napis, że w centrum miasta ;) to wszystko jasne.

Poszliśmy do pierwszej lepszej restauracji usiąść i łapać Internet – coś trzeba robić przez te dwie godziny. Trochę pogadaliśmy, trochę każdy zajął się sobą, zjedliśmy coś i nagle zdaliśmy sobie sprawę, że najwyższa pora się zbierać.

Nie pytajcie mnie, jak to jest możliwe, że cztery dorosłe, pełnosprawne umysłowo osoby będąc od dwóch godzin na lotnisku spóźniły się na lot. Nie pytajcie mnie, jak to możliwe, że nikt nas nie wołał, że pomyliliśmy datę odlotu z datą boardingu i w końcu – że nie udało nam się dostać na samolot, który widzieliśmy z okna, który tam stał i jeszcze nie ruszył. I nie, nie był to low cost, to była regularna linia, polski przewoźnik po prostu te miłe Panie postanowiły nie zadawać sobie trudu z czytaniem nazwisk czy podesłaniem autobusu jeszcze raz. Gdy już wiedzieliśmy, że nie da się jej przekonać zaczęliśmy łazić po lotnisku jak kot z pęcherzem w poszukiwaniu innej opcji lotów.

- jest jeden dziennie. Odleciał 5 minut temu.
- A do innych miast?
- tylko do Warszawy

Gdy zorientowaliśmy się, że nic z tego wróciliśmy do naszej kochanej informacji, w której już zostaliśmy wcześniej uznani za życiowe ofiary (jak mogli pomyśleć, że pokażemy im starówkę na lotnisku?).
- Spóźniliśmy się na lot…
Po krótkiej i konstruktywnej rozmowie dowiedzieliśmy się, że im Internet padł i nie mogą nam pomóc. Ustaliliśmy w międzyczasie na naszym nie-padniętym Internecie, że musimy wrócić na dworzec i stamtąd szukać połączeń autobusowych – Simpleexpressem.

W Simple Express pani dokonywała cudów, żeby nam zarezerwować 4 bilety -spędziliśmy tam z półtorej godziny i ustalaliśmy strategię — bo najpierw dostaliśmy tylko dla dwóch osób a później było kombinowanie. Po kilku telefonach i potwierdzeniach staliśmy z kompletem biletów autobusowych – Wyjazd o 19:30. Tej godziny nie zapomni chyba żadne z nas.

Tak nas wygłodziły te stresy, że poszliśmy coś zjeść – HESburger przemówił do naszych wyobraźni.

W środku po wielu próbach zapłacenia kartą okazało się, że działa jedynie Karta Anki – mimo, że wszyscy mieliśmy karty w tych samych bankach. :)

img_1474

Najedzeni poszliśmy koczować na autokar. Nie chcieliśmy go przegapić, więc siedzieliśmy na dworcu jakieś 40 min. Chłopaki poszli kupić coś na drogę. Wyciągnęli wszystkie grosz-rupie, pokazali palcem na jakiś rogal/bułkę – niech nam Pani da tyle, na ile nam wystarczy. Kobieta liczy, liczy patrzy na nich i w w końcu dała im jedną ekstra – chyba żeby mieli po równo. Nieco słodkawe ciasto, a w środku skwarki z boczku smażonego. mmmm! ;)

W końcu nastała godzina zero. Wyjechaliśmy z Rygi. Mieliśmy jechać przez Wilno, przesiadać się gdzieś w Kownie na inny autobus o 21:00, w domu na 5 albo 6 rano. W sam raz, żeby wziąć prysznic i pójść do pracy.

Weekend w Rydze

79 Zdjęcia

2 Komentarze.

  1. „cholerni ignoranci” :) – mus to mus – wzięliśmy piwo. Taki mus to nie mus :):) Nie działa mi link do zdjęć.

  2. Dzięki Mirku, poprawione. Ale w Rydze akurat prawie nie robiliśmy zdjęć :(